BENON BAKALARSKI
Nędza młodości to nie jest bajka
Autor był synem polskiego oficera. Przed wojną wraz z rodzeństwem mieszkał w Warszawie. W czasie łapanki ulicznej został aresztowany. Przebywał w obozie przejściowym na ulicy Skaryszewskiej, skąd został wywieziony na roboty do Austrii. W chwili opisywanych wydarzeń miał 14 lat.

[…] W Warszawie od 1940 roku trwały łapanki, to znaczy polowania na ludzi przez specjalnie 97 wyszkolone ekipy niemieckich żandarmów. Złapanych segregowano, sprawdzano tożsamość. Osoby uznane przez Niemców za „niebezpieczny element” kierowano do obozów koncentracyjnych, niektórych od razu rozstrzeliwano, a młodych, zdrowych mężczyzn i kobiety wysyłano do przymusowej pracy w Niem czech i Austrii.

Na początku lutego 1942 roku znalazłem się przypadkowo na praskiej ulicy Targowej i wpadłem w zastawiony „kocioł” łapanki. Obława objęła kilkaset osób, z których większość załadowano od razu na samochody, tzw. budy, i wywieziono. Ja znalazłem się w grupie tych, dla których nie wystarczyło samochodów, i żandarmi z psami spędzili nas na pobliski Dworzec Wileński. Po około czterech godzinach oczekiwania przyjechały budy i ludzi przewieziono do byłej szkoły na ulicy Skaryszewskiej. Byłem oszołomiony tą sytuacją, ale zdawałem sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa. Starsi mężczyźni mówili, że mamy szczęście, bo ze Skaryszewskiej nie idzie się do obozu koncentracyjnego, ale na roboty do Niemiec.

Pobyt tutaj był twardą i ciężką szkołą życia. Przez dwa tygodnie spaliśmy na pryczach zbudowanych z siatki ogrodzeniowej, które nie były wyposażone w nic więcej. Podstawę żywienia stanowiła jednorazowa porcja zupy i niewielkie ilości chleba ze sztucznym miodem. Tak było codziennie przez te dwa tygodnie. Próby uwolnienia mnie podjęte przez rodzinę nie dały żadnych rezultatów. Nie można było również podać zatrzymanym żywności.

Po dwóch tygodniach, pod konwojem, przeprowadzono nas na ulicę Kawęczyńską, to jest około dwóch kilometrów od poprzedniego miejsca pobytu. Mieścił się tam tzw. Arbeitsamt, czyli biuro werbunkowe do niewolniczej pracy.

Pamiętam jak dziś długą salę z licznymi okienkami z nazwami różnych miast niemieckich. Do poszczególnych okienek kierował ludzi niemiecki urzędnik. Zrządzeniem losu na salę weszła tłumaczka i zwróciła uwagę na chłopca, który, mimo że nad wiek wyrośnięty, różnił się jednak posturą od dorosłych mężczyzn. Starała się przekonać Niemca, że czternastoletni chłopak nie będzie przydatny do żadnej ciężkiej pracy. Niemiec na nią krzyknął i nakazał, by mnie zarejestrować. Potem dodał, że ostatecznie będę pasł krowy. Tłumaczka zdążyła jeszcze mi szepnąć, żebym szedł do okienka z napisem Wiedeń, co też niezwłocznie uczyniłem. W okienku zarejestrowano mnie, otrzymałem dokument Transportschein. Po zarejestrowaniu wszystkich wróciliśmy z powrotem w konwoju na Skaryszewską. Za kilka dni zaczęto przewozić ludzi wagonami do wyznaczonych miast.